Tego lata gold is cold, gold is hot, gold rulezzz. Lato już mija, ale z pewnością nasza miłość do rozświetlaczy nie mija nigdy.  

Propozycja od marki L’oreal to mój pierwszy rozświetlacz w sztyfcie. Nigdy nie byłam fanką takich produktów ani konturowania na mokro, bo zawsze boję się zbyt mocnego efektu i nie jestem nadal przekonana jak poradziłabym sobie z taką wersją bronzera, ale okazało się, że rozświetlacz sprawdza się nadspodziewanie dobrze i w ostatnim czasie był jednym z moich ulubionych.  

Jak zwykle w przypadku tej marki mamy tutaj świetnie prezentujące się opakowanie. Sztyft wysuwa się bez problemu i ma sporą średnicę, dzięki czemu wygodnie się go aplikuje na twarz. Jego konsystencja jest lekka i kremowa, delikatnie sunie po skórze i nie powoduje żadnych uszkodzeń we wcześniej nałożonym make-upie. Jeżeli po nałożeniu rozetrzemy go palcami, to wprost czujemy pod nimi jak jego formuła zmienia się w pudrową, co sprawia że jest bardzo naturalnym wykończeniem.  

Rozświetlacz jest bardzo wydajny, nie wiem czy udało mi się do dzisiaj zużyć chociaż jego jedną czwartą część, a używam go sporo, w odstawkę poszły wszystkie rozświetlacze od Lovely. Nie jest to co prawda kosmetyk, który dawałby na skórze efekt mieniącej się tafli i dla niektórych jego błysk może okazać się zbyt delikatny. Doskonale sprawdza się jednak na co dzień, kiedy nie chcę świecić się zbyt mocno, a jedynie uzyskać rozpromieniony i świeży look. Dodatkowym plusem jest fakt, że jest trwały, utrzymuje się wiele godzin, co przy codziennym makijażu jest również bardzo ważne.  

Do wyboru mamy następujące odcienie 

  • 501 Oh My Jewels 
  • 502 Gold is cold 
  • 503 Slay In Rose 

i z góry zakładam, że wszystkie są równie czarujące jak posiadany przeze mnie odcień nr 502.  

Kto z Was miał już okazję korzystać z rozświetlacza w sztyfcie? A może polecacie inne produkty do konturowania na mokro, którymi nie zrobię sobie krzywdy? Chętnie poczytam o Waszych propozycjach.