Kolejna historia, która może przytrafić się każdemu z nas i kolejny raz, kiedy czytając książkę nie mogę przestać zastanawiać się co ja bym zrobiła będąc na miejscu bohaterów.

Nieustannie jednak na myśl przychodzi mi, że chętnie zamknęłabym oczy i przeczekała, ale wiem, że to wcale nie jest dobre rozwiązanie. Wtedy czuję niewysłowioną ulgę, że mogę po prostu zamknąć książkę i wyjść stamtąd, a oni nie mogą… Czyli książka, którą czyta się jednym tchem. I nawet jak zamknęłam ją na chwilę to wiedziałam, że muszę tam wrócić.  

Przybliżając fabułę, nie wykroczę poza to, co możecie przeczytać na okładce i notatce prasowej dołączonej do otrzymanej przeze mnie książki.  

Grupa osób przyjeżdża do hotelu położonego w malowniczej leśnej okolicy. Część zjawia się w parach, część samotnie. Do tego na miejscu jest jeszcze właściciel wraz z synem. Niestety z powodu burzy śnieżnej zostają odcięci od świata i pozbawieni prądu. Nie powinno to jednak stanowić dużego problemu w luksusowym hotelu z pełnym wyposażeniem. Aż do momentu, kiedy w wypadku ginie jeden z gości. Druga śmierć potwierdza jednak przypuszczenia, że nie był to wypadek. Kolejne zdarzenia sprawiają, że weekend zamienia się w koszmar, a poniedziałkowy świt wydaje się bardzo odległy i nikt nie wie ilu osobom będzie dane go ujrzeć. 

Z książkami tego typu mam kilka problemów. Po pierwsze: niesamowita potrzeba zajrzenia na ostatnie strony i poznania rozwiązania. Nikt nie wie, ile mnie kosztuje, żeby tego nie robić, szczególnie przy książce takiej jak “Niechciany gość”, gdzie nawet nie podejmuję się zgadywania kto może być mordercą, bo jakoś tak podświadomie czuję, że to mi się nie uda. Podejrzani są jak dla mnie wszyscy, raz mniej, a raz bardziej… Świetnie oddaje to cytat z książki:  

“Henry spogląda przymrużonymi oczami na Iana i stara się zobaczyć w nim to, co widzi w nim Beverly. Stara się wyobrazić sobie, jak Ian kogoś zabija. Nie ma z tym żadnych trudności, ponieważ w ciągu ostatnich kilkudziesięciu godzin dowiedział się o ludziach paru ciekawych rzeczy. Na przykład doszedł do przekonania, że on sam także mógłby zostać mordercą. Między innymi dlatego ujrzenie kogoś w skórze seryjnego zabójcy nie jest już dla niego problemem.” 

Po drugie: mamy tutaj całą grupę bohaterów, którzy opowiadają nam zdarzenia z własnej perspektywy, ale w tej perspektywie nikt nie przyznaje się do bycia mordercą. Każdy z nich (łącznie z tymi, którzy już zginęli, a którzy już nie mogą opowiadać niczego) wydaje się mieć swoją garść powodów do stania się seryjnym mordercą…. Więc ciągle zastanawiam się czy naprawdę pojawi się jakaś osoba, o której nie wiadomo nawet, że przebywa w hotelu, czy jednak okaże się, że jest to jeden z głównych bohaterów, ale autorka robi nas na szaro prowokując do myślenia, że tak nie jest. I tutaj wracamy do punktu pierwszego – niech mnie ktoś powstrzyma, żebym tego nie sprawdziła wcześniej! Udało mi się jednak zapanować nad sobą i pozostawić sobie niespodziankę na sam koniec.  

Po trzecie: bałam się, że w historię wplecione zostaną jakieś siły nadprzyrodzone i inna czarna magia, bo chwilami nie było już innego rozwiązania…. Zdradzę jednak, że tak się na szczęście nie stało. Dla mnie pozbawiłoby to książkę całego sensu. Przecież najgorszy lęk to ten, kiedy boimy się własnego cienia, a zabijać może osoba, z którą przyjechaliśmy na weekend i którą teoretycznie znamy jak własną kieszeń. A wszystko potęguję się, kiedy pozostali przy życiu zaczynają wzajemnie się oskarżać 

Podsumowując: wszystkie te “problemy” to tak naprawdę plusy dla powieści – za trzymanie w napięciu, za sposób opowiadania historii, za tworzenie atmosfery lęku i narastającego poczucia klaustrofobii, za brak przewidywalności – i nie chodzi tylko o mordercę, ale również o kolejność uśmiercania poszczególnych osób. To jest książka, którą czytałam dwa wieczory, ale jeszcze przez kolejne kilka wracała do mnie w myślach swoim klimatem.

Premiera książki zaplanowana jest na 20 listopada, a więc bez problemu można ją wpisać w liście do św. Mikołaja.