Przede wszystkim, nie zgadzam się z tytułem. Rozumiem zamysł, ale czarownica przywodzi na myśl dość negatywne skojarzenia. Przed oczami pojawia mi się mieszanka Baby Jagi z Jasia i Małgosi oraz Angeliny Jolie w roli Czarownicy. Do tego mała dziewczynka na okładce i od razu spodziewałam się, że mi się nie spodoba. To nie jest książka, którą wzięłabym do ręki w księgarni.
Straciłabym wtedy możliwość przeczytania historii wzruszającej i pełnej emocji. Napisanej przez kobietę, ale z perspektywy mężczyzny. Historii, w której nie ma nic o czarach. Jest za to dużo o emocjach, marzeniach i chęci odnalezienia sensu życia.
Michał przeprowadza się z miasta na wieś i wydaje mu się, że w ten sposób odmieni swoje życie. Nie spodziewa się jednak, że każda zmiana pociąga za sobą kolejne. Wieś oznacza dla niego nie tylko błogi spokój, sielskość, przygarniętego psa, kota (i kaczkę), ale też tajemniczą kobietę z życiowym bagażem i zaniedbaną dziewczynkę, która właśnie została sierotą.
Minąłem maleńki domeczek, kurną chatę prawie. Wyglądał na bardzo stary. W ogródku pracowała pochylona postać, wokół której kręcił się radośnie mały, czarny kotek; usiłował złapać motyla. Kobieta mówiła coś do zwierza półgłosem. Do furtki podbiegło duże psisko i obszczekało mnie donośnie, merdając jednocześnie puszystym ogonem. Postanowiłem zapytać o drogę.
Kobieta wyprostowała się, podeszła bliżej. A mnie po prostu zamurowało. Podświadomie spodziewałem się zwyczajnej wiejskiej baby, gdy tymczasem ujrzałem zjawiskowo piękną dziewczynę.
To co jednak naprawdę urzekło mnie w tej historii to zwierzęta. To one spajają wszystko w jedną całość, wpływają na bieg wydarzeń, zmieniają ludzkie historie i są ich pełnoprawnymi uczestnikami. Wszystkie, od mądrych i zawadiackich psów, przez sprytne koty, aż po wspomnianą wcześniej kaczkę. Dzięki nim emocje są spotęgowane, a mi wilgotnieją oczy. Do tego stopnia, że w połowie książki mąż zabronił mi dalej czytać, bo stos chusteczek obok mnie niebezpiecznie się powiększał. Niestety tej historii nie można przerwać ani odłożyć. Musiałam pochłonąć ją na raz.
Lalka to lalka, nijak nie odpowie. A zwierzę owszem. Po swojemu, lecz za to z serca. Któż wie o tym lepiej od Małgosi, dla której zwierzęta były przez całe życie jedynymi prawdziwymi przyjaciółmi i towarzyszami zabaw? Całkiem możliwe, że porozumiewała się z nimi w ich języku. Teraz, być może, zrozumiała także, że warto z nimi pogadać po ludzku. W końcu psy i koty, przynajmniej te nasze, tak się już zdegenerowały, że lepiej rozumieją mowę człowieka niż własną.
Książkę przeczytałam dzięki Wydawnictwu Replika, czekam na kolejne części.