Świąteczne potrawy mają taką właściwość, że każdy dom ma własne sposoby i przepisy na ich przyrządzenie. I oczywiście każdy uważa swój przepis za absolutnie najlepszy i jedyny prawdziwy, podając koronny argument: bo tak robiła moja mama (babcia, ciocia itp.) 

Na Śląsku, skąd pochodzę, do takich najbardziej regionalnych wigilijnych potraw należą makówka i moczka. O moczce nie będę się rozpisywać, bo najzwyczajniej w świecie jej nie jadam. Kiedy na wigilijnej kolacji nie można było wstać od stołu dopóki nie skosztuje się wszystkich potraw, to była ostatnia rzecz jaką jadłam. Nakładałam jej dosłownie łyżeczkę, najlepiej samego płynu i w sumie to oblizywałam tylko łyżeczkę, a reszta po prostu brudziła naczynie. Nigdy nie pasowała mi jej konsystencja, chociaż obiektywnie w naszym domu moczka i tak była bajkowa, bo słyszałam też o przepisach, w których do tej słodkiej breji dodaje się wodę z gotowania karpia (whaaaat?). 

Prawdziwa śląska makówka 

Co innego makówka. Smak maku jest uzależniający sam w sobie, w końcu to narkotyk. A od kiedy robię ją sama i nie muszę wydłubywać z niej rodzynek to już w ogóle jest bosko. I nawet mleko mi nie przeszkadza. Bo tak, jeżeli ktoś nie wie to makówka jest to taki przekładaniec – w misce układamy na przemian warstwę bułki nasączonej mlekiem z cukrem i warstwę masy makowej.  

Niektórzy wymieniają bułkę na chałkę, niektórzy odciskają mleko bardziej lub mniej, więc całość może być mniej lub bardziej sucha, u niektórych potrafi wręcz pływać. Do tego dochodzą różne smaki masy makowej – użyte bakalie, ilość cukru, miodu, wanilii czy cynamonu. U mnie makówka jest raczej sucha, zawsze na bułce, a masa to gotowany mak z cukrem, cukrem waniliowym, skórką cytrynową, płatkami migdałów i orzechami włoskimi (często mielonymi z uwagi na starsze osoby). Jeżeli ktoś nigdy nie jadł i ma do mnie za daleko to polecam wykonać samemu – w razie czego pytajcie.  

Jest to nasza jedyny świąteczna potrawa z makiem – no poza zwijanym makowcem. Nasz zamiennik kutii, klusek z makiem czy innych regionalnych potraw. I naprawdę uważam, że jest absolutnie najlepsza. Kluski z makiem mają dla mnie za mało maku i stanowią profanację klusek, a kutia odstrasza mnie pszenicą i przesłodzonym smakiem.  

W każdym razie coś makowego jest chyba wszędzie i chętnie poczytam co i jak robi się u was, chociaż mojej makówki i tak na nic innego nie zamienię.  

Wigilijny must eat  

Co koniecznie musi się znaleźć na stole, żebyście mogli go nazwać wigilijnym? Bez czego nie wyobrażacie sobie świąt? 

U mnie poza wspomnianą wyżej makówką jest to smażony karp i sałatka jarzynowa. I może do tego kapusta z grzybami. Przy czym karp i kapusta muszą być gorące, a sałatka prosto z lodówki.  

Jak wiadomo sałatka jarzynowa to kolejna potrawa, na którą każdy ma swój przepis. U mnie taka wigilijna sałatka jest inna niż zawsze: składa się z marchewki, selera, pietruszki, pasternaku, kiszonego ogórka, jabłka i majonezu z musztardą. Mój mąż na początku twierdził, że jest za słodka, a teraz zjada z przyjemnością. Na szczęście szwagierka robi na święta drugą, bardziej tradycyjną wersję, taką z groszkiem i jajkiem, więc wszyscy są zadowoleni.  

Tak naprawdę najważniejsze, żeby mieć na stole to co się lubi, nie sztuką jest przygotować dwanaście potraw, na które nie ma się ochoty. Dlatego nie wyobrażam sobie skorzystać z wigilijnego cateringu. O ile mogę zamówić dowolne mięsa na świąteczny obiad czy kilka dodatkowych potraw, o tyle nikt nie zrobi mi takiej makówki jak lubię, nie pokroi odpowiednio sałatki i nie usmaży karpia tak jak chcę.